Ból w nodze uprzytomnił mi pojęcie komfortu, o którym ładnie pisze Tyrmand w dziennikach i zorientowałem się, że komfort oznacza dla mnie tę tylko sytuację, kiedy nic mnie nie napierdala, kiedy gnam przez miasto, klepię w kompa z obłędem w oczach, siedząc na twardym krześle mam poczucie jasnej komfortowości. Mieszkam bez żadnych wygód, co nawet sobie chwalę, choć niejasno przeczuwam konieczność jakichś porządków, choćby zawalczenia z agresywną kulturą pajęczyn. Co ważniejsze, nie pomyślałem nigdy, żeby to zmienić. Gdyby w skutek cudownego zdarzenia nagle wylądowałbym na miękkiej kanapie w przestronnym mieszkanku, przede mną pyszniłby się wielki telewizor a na ścianach wisiała sztuka, wyraziłbym pewno jakiś rodzaj zadowolenia ze zmiany mojego losu, nie znajduję jednak w sobie nic, co pchnęłoby mnie do czegokolwiek, poza wyczekiwaniem cudu właśnie. Jest we mnie jakieś głębokie poczucie, że tak właśnie jest dobrze, że może nie zasłużyłem, a w życiu trzeba walczyć o to, co ważne i nic więcej.
Nie mam pamięci do nazwisk, a wraz z nogą popsuło mi się wyszukiwanie w kompie, więc będzie bez konkretów. Najpierw przeczytałem rozpaczliwy artykuł o tym, że wściekły naród połapał się, że nie musi płacić bandyckich składek ubezpieczeniowych w ZUSie, wystarczy zatrudnić się na jedną setną etatu w UK (załatwiają to odpowiednie firmy) i haracz ponad ośmiu stówek kurczy się o połowę. Wypowiedzi urzędników wyższego szczebla zdradzały strach z trudem maskowany oburzeniem, było coś o ABW, bezpieczeństwie państwa z cudowną puentą, że jak to, bo co, przecież nie można składek nie płacić. Podobne przerażenie może odczuwać wampir, zaskoczony przez świt. Furtkę dla spryciarzy otworzyła dyrektywa Unii, a taka dyrektywa jest jak słonce, niewiele można z nią zrobić – stąd paniczny strach. Zaraz potem jaki facet orzekł, że ZUS niedługo trafi szlag, co właściwie należy uznać za potwierdzenie opinii wyrażanej gdzieś od dekady z kawałkiem. Oczywiście, można nie płacić składek, sam, jako artycha, jestem tego dobrym przykładem. Mógłbym, skruszony perspektywą biednej starości zacząć bulić, mam jednak świadomość, że choćbym wpłacał tysiąc złotych dziennie, to prędzej Christina Ricci wpadnie do Krakowa kibel mi przepchać niż ja cokolwiek zobaczę z odkładanych pieniędzy. W cieniu każdego wydarzenia, czy nawet ujawnienia słabości naszego tytana ubezpieczeń podnoszą się głosy oburzenia, że ZUS kupił sobie nowa siedzibę, ma tam złote klamki i tym podobne. Każda nowa nieruchomość nabyta przez tę instytucję, choćby był to garaż na merole zarządu budzi mą radość, wynikającą z troski o starzejące się społeczeństwo, pragnę, by tych nieruchomości było jak najwięcej i cieszyły me oko rozmachem nowoczesnej architektury. Uważam zresztą, że ZUS czyni to z rozmysłem i gdybym sam wylądował na stołku prezesa postąpiłbym podobnie. Zawsze to jakaś inwestycja, nieruchomości raczej nie tanieją i gdy system ubezpieczeń wreszcie szlag trafi znajdzie się przynajmniej coś, co będzie można zlicytować, sprzedać, wynająć, dać najbardziej oszukanym, najbardziej potrzebującym na margarynę i bełta, w ostateczności w dawnych gabinetach powstaną przytułki i noclegownie, co brzmi teraz zupełnie nieprawdopodobnie czyli najpewniej doczeka się spełnienia.
Pisałem już o mojej drodze do domu (awaria nogi wyłącza mnie z przykrej konieczności spaceru pod wiaduktem, choć, jak znam swe szczęście, zaraz jakieś ważne wydarzenie zmusi mnie do kuśtykania). Za to nie wspomniałem o zniczach. Znicze przydrożne najczęściej mijamy w samochodzie i wówczas myślimy o sobie. Jak to dobrze, że żyjemy. Ja nie jeżdżę tylko chodzę, więc mogłem choć raz pomyśleć o innych. Często zdarza mi się wracać koło dziesiątej, jedenastej i wówczas się palą, to znaczy, mogą palić się i wcześniej, ale w słońcu nie umiem ich zobaczyć. Dwa albo trzy, zmieniane nieregularnie. Czasem, pod wiaduktem nic się nie świeci przez długie tygodnie i muszę schylić się, by zobaczyć zimne szkło. Zeschłe kwiaty. Ktoś je jednak wymienia na nowe. I tak sobie stoją. Miedzy mocnymi słupami podpierającymi wiadukt. Zacząłem się zastanawiać, co tam się stało i w jaki sposób ktoś umarł. Przyglądałem się miejscu. Najpierw myślałem o zderzeniu dwóch samochodów. Tylko jak to możliwe, skoro albo sa ta korki na całą długość albo luz, nie ma po co wyprzedzać? No i kto by wyprzedzał na ostrym podjeździe? Chyba nie. Skoro znicze błyszczą po lewej stronie, jak idę do mojego domu, to może jakiś kierowca stracił panowanie nad samochodem, zwyczajnie zasnął i walnął w słup wiaduktu? Albo spieszył się do domu? I też walnął z pośpiechu. Musiał mieć sakramenckiego pecha, bo można tam uderzyć głównie w te słupy, jakby prasnął w skarpę to chyba by przeżył. Jakby nie, to znicze stałyby gdzie indziej. Nie przy słupie. Czyli słup jednak. Bez śladu na żelbecie. Wydaje mi się, ze po uderzeniu samochodu coś by pozostało. Musiałem wreszcie pomyśleć o sobie i zrozumiałem. Raz na jakiś czas przechodzę w poprzek ulicę, żeby szybciej wrócić do domu, światła są daleko i musiałbym robić kółko. Nie zawsze się chce. Człowiek, zapewne młody i pijany zrobił podobnie, tylko nie popatrzył, zapewne też wyłonił się spomiędzy słupów (padało?), będąc niewidocznym dla kierowcy. Wyskoczył pod koła, trach. Tu uspokajam wszystkich, zazwyczaj chodzę jednak na około, a jeśli przejdę na rympał to rzeczywiście ostrożnie. Nie o mnie jednak, o tym człowieku miało być – nie mam pojęcia kim był, kto mu te znicze pali. Domyślam się, że mieszkał na moim osiedlu, no bo gdzie indziej? Może szedł, wracał, do pracy w KFC? Tego już się nie dowiem, nie widziałem nikogo, kto by te znicze zapalał, nie miałbym zresztą odwagi zapytać. Ale, kierowany dziwnym impulsem poszedłem do sklepiku osiedlowego, kupiłem dwa znicze i postawiłem obok starych. Pomyślałem, że jeśli ktoś we mnie wjedzie, teraz właśnie, w momencie zapalania to będzie niezła heca i zaraz pokrzepiłem się innym wyobrażeniem. Nikt tam nigdy nie umarł, nie pod moim wiaduktem, zwyczajnie, jakiś gówniarz zapalił znicz dla zgrywy, a może żeby ostrzec kierowców przed rozwijaniem nadmiernej prędkości i tak to już się kręci, ktoś kto tak jak ja drepta tą najsmutniejszą trasą w całym Krakowie znicze te zauważy, zżyje się z nimi i nie wytrzyma, jeśli zgasną.
]]>