metal na dziś (30)


Pierwszy wokalista Iron Maiden, Paul DiAnno powiedział, że odszedł z zespołu bo nie wytrzymał rozwleczonych kompozycji Harrisa i to jest taka prawda, że gówno prawda, tyle, że teraz rzeczywiście nie da się ich słuchać. Na poprzedniej płycie dynamiczna struktura wielowątkowych kawałków umiała jednak porwać, to było jak wielki samolot bojowy, który wbrew wszystkiemu śmiga w chmury razem z człowiekiem na pokładzie, teraz to jest bidne jak sierota spod sklepu, jak niedopity bełt tyle, że za miliony dolców: już teraz „The Final Frontier” jest numerem jeden na liście w Wielkiej Brytanii. Dobrze, że metal się sprzedaje, tylko szkoda, że taki. Zdaniem Dickinsona to ludzie są winni że im się nie podoba, bo słuchają tego szajsu na tanich słuchawkach czy, o zgrozo, wprost z komputera. Strzeliłbym sobie w głowę, ale taki „The Trooper” można zagrać nawet na grzebieniu i chwyci za serce. Nie każdego oczywiście. Maiden zawsze wykorzystywało kilka prostych komponentów by porwać słuchacza: odpowiednio był to śpiew, pęd zmieszany z podniosłym charakterem poszczególnych kawałków plus szczególna otoczka dodająca poszczególnym numerom baśniowego uroku. Teraz to powoli ulega rozkładowi i „Final Frontier” zaczyna przypominać pokój zabaw w którym starcy zaprowadzili porządek, niespodziewanie, najgorszym dziadem okazuje się sam Dickinsonm śpiewający jak zwykle tylko dużo gorzej. Być może to wiek, może zanik umiejętności pisania piosenek, których tu po prostu nie znajdziecie, zapewne – próba odkupienia własnej metaliczności w drodze ukłonu do rocka progresywnego. W sumie kumie dobrze się stało, że takie to nędzne, bo można zająć się czymś zgoła ciekawszym, czyli analizą fenomenu Iron Maiden w oderwaniu od samej muzyki, co jest zadaniem dla kogoś poważnego. Sam tutaj wypowiadam się językiem wkurwionego bahora, dwunastolatka bo i Ironi zawsze zabierali mnie do krainy dziecinności: zasłuchany byłem uroczym brzdącem choć życie waliło mi się na głowę. Teraz niczym dziecko któremu strzaskano zabawkę drę się, bo nie rozumiem skali zmiany. Nawet teledysku tu nie cisnę, pieprzę to. Niech będzie Henry Rollins, standup na temat, polecam zwłaszcza nieprzyjaciołom muzyki metalicznej.
[ytorbit]YgkKBQj5ntQ[/ytorbit]