sucker punch
„300” posiadało swój urok, „Strażników” mam za jedną z najlepszych ekranizacji komiksów, jakie kiedykolwiek powstały, niestety, „Sucker Punch” rozczarowuje nawet jako wysokobudżetowy festiwal nerdowskiej wyobraźni. Młoda dziewczyna, na moment przed lobotomią nurkuje w światy nieistniejące: pierwszy plan to kabaret z tancerkami, topograficznie i ludzko zbieżny ze szpitalem, w którym panna wyczekuje ciosu. Plany dalsze stanowią mieszaninę popkulturowych cukierków, są inne planety, okopy wojenne z Niemcami napędzanymi parą, smoki, pociągi i samolot, wszystko na wzór leveli w grach video. zwycięstwo w fantastycznym świecie odznacza zdobycie gadżetu na planie kabaretowym, co z kolei ma przynieść sukces w realu. Emily Browing to kawał cudnej baby, co niekoniecznie tłumaczy trzymanie kamery na jej twarzy przez jedną trzecią seansu. Rozumiem coraz lepiej, że kino nie rozumie gier wideo i nie potrafi oddać ich sensu. Przełożenie języka gier na kino (a także komiksu na kino, kina na książkę i tak dalej) nie powinno dokonywać się wprost, nie jeden do jednego. Taka sytuacja kojarzy się ze stawianiem w knajpie za pożyczoną kasę. Niby miło, a jednak nie do końca. Wspaniałe światy wykreowane na potrzeby filmu doskonale sprawdziłyby się w jakiejś grze, tu jedynie złoszczą, gdyż chciałbym zagrać a nie mogę, tymczasem kinowa ich wartość jest żadna. „Sucker Punch” to wyziew wyobraźni szerokiej i zarazem ułomnej, film żałującym, że jest filmem właśnie, nie czymś innym. W pewien sposób rozumiem reżysera i żal mi go trochę. Czasem jest tak, że wywlekamy na świat nasze sny najpiękniejsze tylko po to by okazało się, że są niewiele warte i wcale nie takie fajne, jak wtedy, gdy kotłowały nami pod pościelą. A może wszystkie spaliły się w pierwszej, doskonałej sekwencji?
[ytorbit]_Zlr-Hwitd0[/ytorbit]