Tydzień z głowy (347)

Posted on 17 maja 2015

Jak znienawidziłem Boga i straciłem wiarę

Wojciech_Gerson-Kazimierz_Odnowiciel

Boga znienawidziłem tuż przed pierwszą komunią świętą.

Przygotowania do komunii były okropne. Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale w połowie lat osiemdziesiątych nie dało się tego znieść. Nudziłem się jak mops w katechetycznej salce i marzłem w ławie krakowskiego kościoła. Zakonnica cały czas powoływała się na Pismo Święte. Nie bardzo wiedziałem, co to takiego. Korciło mnie, aby poprosić ją o porównanie swojej wiedzy z jakąś inną książką. „Niechże siostra przestanie z tym Pismem Świętym, proszę powiedzieć, co Muminki o tym sądzą” – tak chciałem powiedzieć.

Zakonnice próbowały zresztą nas naciąć, o czym dowiedziałem się po latach. Zarządziły jednakowe ubranka dla całej naszej grupy. Oczywiście same zamierzały je uszyć, inkasując ciężki szmal. Kolektywnemu strzyżeniu owiec przeciwstawił się mój tatko i każdy z nas, ośmiolatków, pomaszerował na spotkanie z Chrystusem ubrany po swojemu.

Przygotowania do pierwszej komunii odbywały się w niedzielę, o dziewiątej rano. Wtedy też telewizja nadawała bajki Disneya, na które czekałem przez cały tydzień. Nie mogłem uwierzyć, że ich nie zobaczę, bo muszę dymać do kościoła. Mama mówiła coś o wielkim wyrzeczeniu, ale ja za cholerę nie chciałem o tym słyszeć. Bóg, który pozbawia mnie Donalda z Plutem i resztą gromady, nie mógł być tym dobrym, kochającym Ojcem, o którym tyle słyszałem. Uświadomiłem sobie, że gdyby Chrystus nie umarł na krzyżu, siedziałbym spokojnie w domu i oglądał telewizję. W konsekwencji na postać Heroda zacząłem patrzeć ze zrozumieniem, a nawet życzliwością.

Jakby tego było mało, miałem fałszywe wyobrażenie całej tej imprezy. Kierowałem się nie wiarą, lecz logiką. Skoro jest pierwsza komunia święta, to musi być też druga, trzecia i tak dalej. Każda wymaga stosownego przygotowania. Przez resztę życia będę tkwił w salce katechetycznej i zimnym kościele, patrząc na zasuszoną siostrę i wstrętnego katabasa. Już nigdy nie będzie psa Pluto i Kaczora Donalda. Zostali mi nieodwołalnie odjęci za sprawą tajemnicy Zbawienia.

Wtedy znienawidziłem Boga, nabierając przekonania, że ten odwzajemnia to uczucie. Czułem się sprowokowany do tej mojej nienawiści. Gdyby nie zabrał mi niedzielnej bajki, mielibyśmy zgodę, a nie kosę. Nienawidziłem go przez wiele lat, z różnym natężeniem, oskarżając o wszystkie nieszczęścia mojego, nie najgorszego przecież, dzieciństwa. Aż pewnego dnia zrozumiałem, że Boga po prostu nie ma.

Nienawiść opuściła moje serce. Oczyściłem się i ruszyłem dalej.