Tydzień z głowy (355)
Jastrzębie nad Garbem Tenczyńskim
Za siatką jest staw pełen karpi, za stawem, na wzniesieniu, las – kudłata czapa z zębami brzóz. Powyżej krążą jastrzębie.
Podobno ten zakątek Małopolski wyróżnia się dobrym mikroklimatem, jest też bardzo czysty. Jakiś czas temu wypuszczono tutaj jastrzębie, równo dwadzieścia par. Już ta informacja skłania mnie do płytkiej zadumy. Kiedyś chłop polski był wielkim przeciwnikiem jastrzębia, tego rzeźnika drobiu. Toczył z nim nierówne zmagania. Teraz może co najwyżej pogrozić mu piąchą, wbijając brudne paznokcie w poduszkę wnętrza dłoni.
Gram z Julkiem w kometkę. Staram się serwować wysoko, by mały miał wystarczająco dużo czasu na określenie lotu lotki i pacnięcie jej we właściwy sposób. Skłamałbym, określając go mistrzem w spełnianiu tego zadania. W każdym razie, muszę bez przerwy zadzierać głowę i przy okazji filuję, czy przypadkiem nie pojawi się jakiś jastrząb. Wówczas wołam: „Julek, zobacz!” i mały zaraz rzuca paletkę. Unosi rękę, jakby to mogło mu pomóc w patrzeniu.
Jastrzębie pojawiają się trójkami – ostre kształty wycinające półokręgi pod oślepiającym słońcem. Drapieżne uśmiechy, tropiciele, są sobą dla siebie, tam wysoko. Patrząc na te skromne przecież drapieżniki, przypominam sobie afrykańskie sępy, lamparta tańczącego w świetle świateł naszego samochodu, a także kości wielorybów nad brzegiem morza w „Lewiatanie”. Zastanawiam się, co Julek myśli na ich temat. Przecież nie ma pojęcia, czym tak naprawdę jest jastrząb, tak jak nie pojmuje grozy niedźwiedzia. Miś Uszatek, Ptak Pierzatek. Fajne są te światy dziecięce.
Zastanawiam się jednak, czy wakacyjne okoliczności nie przyczynią się do dekonstrukcji tej idylli ośmiolatka. W pobliskich czworakach jakiś orzeł hoduje gołębie. Te wstrętne ptaki przylatują czasem do nas i drobią kroczki po świeżo skoszonej trawie. Inne niż te uliczne, ale tak samo francowate. Ani grzebyk przez łeb, ani białe, czyste piórka nie odejmują im ich paskudnej gołębiowatości.
Wyobrażam sobie, jak jastrząb pikuje, spada tuż obok nas, grających w kometkę, chwyta ogłupiałego gołębia w szpony i wzbija się do lotu, pozostawiając po sobie chmurkę zakrwawionych, białych piór. Julek patrzy na to z otwartymi oczyma. Był gołąb, zostały pióra. Jastrząb – żelazny uśmiech – unosi zdobycz między drzewa Garbu Tenczyńskiego. Co by na to powiedział ten mały człowiek? Tego nie wiem i raczej się nie dowiem, bo jastrzębie, którym człowiek przywrócił dzikość, krążą nad kołtunem drzew. Cieszę się, że są. Cieszę się, że jestem. Jesteśmy. O.