Tydzień z głowy (356)

Posted on 19 lipca 2015

Cieszę się

Cieszę się, że nie cieszę się na piąteczek i weekend po nim postępujący, na wolne od wstrętnej roboty, od szefa, deadline’ów, a przede wszystkim cieszę się z tego, że kiedy zasypiam w czwartkową noc, nie rozpala mnie radość „o rety, to już jutro”. Nie gna mnie do kompulsywnego wznoszenia kielichów i ryku na karaoke, zaś łaska rozwodu oszczędziła mi rodzinnych wypadów za miasto. Cieszę się, że nie cieszę się na długie weekendy, przerwy świąteczne i wakacje. Męczą mnie umiarkowanie, więc mogę je znieść.

Cieszę się, że nie cieszę się na obiad w dobrej restauracji ani na obiad w złej, bo przecież nie lubię jeść i chciałbym, byśmy wzorem węży zjadali jeden wielki posiłek raz na dwa tygodnie (wyobraźcie sobie, moi mili, to wielkie ucztowanie, przeobrażenie pod jego kątem leniwej polskiej niedzieli), cieszę się też radością innych, którym pokazuję najróżniejsze restauracje. Mnie wszystko jedno, co jem, więc napawam się pięknem cudzych, pałaszujących ust.

Cieszę się, że nie cieszę się z dobrych recenzji i pochwał, które otrzymuję, zwłaszcza ostatnio, w ilościach hurtowych. Jeśli bym się z nich cieszył, musiałbym nauczyć się martwić złymi opiniami, wynikami sprzedaży niektórych tytułów, a także skandalicznym brakiem Nike, Gdyni, pokojowego Nobla i doktoratu honoris causa bydgoskiego uniwersytetu.

Cieszę się, że nie cieszę się na czas spędzany z synem, bo siedzimy ze sobą trzeci tydzień, posiedzimy jeszcze trochę, a przecież sierpień, ten miesiąc, gdzie mruży się słońce, też ma całkiem sporo dni. W końcu Julek mieszka na drugim końcu Polski i geografia – oraz fakt, że Polska jest skomunikowana ze sobą nieco gorzej niż w spotach wyborczych – skłania do dużo rzadszego, okazjonalnego widywania, które zapewne byłoby wielką eksplozją radości. Cieszę się, że mój syn niekiedy irytuje mnie i męczy, bo znam go naprawdę i mam za człowieka.

Cieszę się, że nie cieszę się z życia zbudowanego przez innych, z pomocy życzliwych mi architektów lat przyszłych, tylko sam poszedłem na przyspieszony kurs, a następnie wznosiłem domki ze słomy, z gliny i zamki na piasku też. Wielkie złe życie dmuchło, chuchło i poczłapałem w noc, z guzem na głowie. Guz sklęsł. Noc jest piękna. Cieszę się nocą. Zwłaszcza z manierką przy boku.

Cieszę się, że nigdy nie napisałem na Facebooku: „Kraków, wolny wieczór, ktoś coś?”, że nie patrzę na ceny w spożywczaku, a ostatni raz niekochany czułem się jakoś tak przed maturą. Cieszę się, że zawsze znajdę drogę do domu, a gdy upadam, zdołam osłonić twarz. Cieszę się, że mam krzywe zęby. Cieszę się, że zawsze jest ktoś, kto zapyta: „Jak ci tam Łukasz jest?”. Cieszę się, że to już druga połowa życia.