Tydzień z głowy (357)
Kraków, lipiec 2015
Na przystanku „Stradom” do tramwaju linii 22 wsiada ze mną potwór Frankensteina: dwa metry chłopa wieńczy ryj jak kopyto kowalskie, chude muskularne łapy uderzają o kolana, do tego ciągnie za sobą gigantyczną lewą stopę. Zwala się na fotel obok mnie i natychmiast zaczyna grzebać w plecaku, wydymając przy tym wargi, zdumiewająco podobne do splecionych ze sobą dżdżownic. Pociąga łyk spienionej coli z dwulitrowej butelki, zjada przynajmniej pięć gum do żucia, (takich kulistych, kolorowych, osadzonych na listku długości łokcia) i zaczyna kartkować książkę czarnym paluchem. Wymienione czynności wykonuje podczas jazdy na kolejny przystanek, za to osuszenie pół litra wiśniówki zajmuje mu dosłownie moment – osłupiały patrzę, jak jasnoczerwony płyn znika w tej kanciastej gardzieli. Nie otrzepało nawet sukinsyna, wysiada na progu Huty. Parę dni później widzę go, jak grzebie w śmietniku. Z nadgarstka zwisa mu reklamówka z książką i butelką Tatry Mocnej.
Stoję sobie na balkonie z drinkiem w dłoni i patrzę na przestrzeń osiedla zamkniętego. Osiedle jest w miarę nowe, osadzone w bezpośredniej bliskości kominów oraz domu zasiedlonego przez ludzi wysiedlonych skądinąd. Chcąc dostać się do monopolowego, mieszkańcy tego przybytku musieliby chodzić wokół osiedla, na co nie mają ochoty. Przeskakują więc przez płot. Jeden taki akurat sobie idzie. Mocny jak bokser, w czerwonej koszulce i krótkich spodenkach. Wyzywa dwie czmychające przed nim dziewczyny i krzyczy coś o jebaniu skurwysynów. Zjawia się i pracownik ochrony, metr sześćdziesiąt, płeć żeńska, sześćdziesiąt plus. Tłumaczy chłopakowi, aby się uspokoił, a chłopak w odpowiedzi wyraża zasadniczą wątpliwość względem pożytków, jakie rzekomo płyną z pracy tej kobiety. Kobieta wycofuje się jakby do środka, nakładając na siebie kolejną fałdę zmarszczek, chłopak idzie dalej, pokrzykując. Mam ochotę zbiec na dół i zrobić to, na co starszej pani w granatowym mundurze brakuje sił i możliwości. Myślę, że jakoś bym sobie poradził. Takie byczki są nazbyt pewne siebie. Uświadamiam sobie jednak, że za dwie godziny powinienem opuścić to osiedle i jeśli natłukę tego pewnego siebie buca, będzie mnie oczekiwał liczny komitet powitalny. Nie robię nic. Pozwalam mu krzyczeć.
Ponownie tramwaj, innej już linii, zatłoczony i duszny ze względu na letnie cięcia kursów. Na krzesło obok mnie zwala się dziadek uderzająco podobny do Adolfa Hitlera na wakacjach, ale też na rencie. Ma pewno z osiem dych. Szelki podciągają mu sztruksy wysoko na kraciastą koszulę. Czapka zachodzi głęboko na czoło. Staruszek ma usta złożone w dzióbek, jak zwykli czynić ludzie pozbawieni uzębienia, i na całą pytę włącza muzykę z walkmana. Dźwięk generowany ze słuchawek ma głośność dzwonka w smarftonie nastawionego na full. Dziad rusza ustami i zerka po pasażerach, a w jego oczach zamarzła nienawiść zwierzęcia okaleczonego i strąconego do dołu, słowem, pozbawionego wszelkich możliwości obrony: ma tylko swoją bezradność, swój gniew i szczeka muzyką.
Czasem się zastanawiam, jak to jest, że każda notka na tej stronie wzbudza w czytelniku tak silne emocje… Nie wiem, jak autor to robi, ale robi to cholernie dobrze.
Odpowiedz
Hej,
Czy może będzie to do nabycie w archaicznej formie papierowej?
Odpowiedz
zmysl obserwacji , celna pointa , kwieciste porównania i niezmienna ciekawosc bliźniego
Odpowiedz