Tydzień z głowy (362)

Sen o dużym wydawnictwie

(śniłem we Wrocławiu, nad ranem, 23 sierpnia 2015 roku)

W moim śnie prowadzę negocjacje z pewnym dużym wydawnictwem w sprawie wydania tam nowej książki. Nie przebiegają korzystnie. Chcą wydać, spór dotyczy wysokości zaliczki. Dziewczyna, z którą rozmawiam – młoda, ładna, zimna, zasadnicza, jasnowłosa – w pewnej chwili wspomina o filmie z kamery przemysłowej, który mógłby mnie zainteresować. Nagranie pochodzi sprzed dziesięciu lat i widać na nim, podobno, jak zabijam bezdomnego na Plantach.

Ogarnia mnie niepokój. Zastanawiam się, czy takie zdarzenie rzeczywiście mogło mieć miejsce. Dekadę temu, owszem, byłem cały czas odurzony i owszem, zachodziłem na Planty. Pamiętam starcie z kimś, jak przez mgłę. Zabiłem czy nie zabiłem? Nie mogę tego dociec, dopuszczam możliwość, że tak – mój mózg zamazał to wydarzenie w prostym procesie samoobrony. O pewnych rzeczach lepiej jest nie pamiętać. Niepokój zmienia się w przerażenie. Nie wiem, czego bać się bardziej: wyrzutów sumienia czy perspektywy więzienia? Zachodzę w głowę, jak powiedzieć o tym bliskim. Chrystusie brodaty, jak ja zdołam z czymś takim żyć! I jeszcze te nagłówki: „Napisał o mordercy. Sam zabijał”. Piękna sprawa. Przede mną rozciąga się perspektywa sławy, jakiej sobie nie życzę. Chwytam się wątłej nadziei: nikogo nie zabiłem, film jest fałszywką.

Dziewczyna daje mi kopię filmu. Jest słabej jakości, jak to z takiej kamery. Zabiedzony mężczyzna siedzi na ławce. Podchodzi do niego facet. Nie widać twarzy, jest jednak mojej postury. Facet zaczyna szarpać bezdomnego. Bije po twarzy i brzuchu, wreszcie chwyta go za włosy i miażdży mu nos o własne kolano. Bezwładny bezdomny upada za ławkę i tam nieruchomieje. Trudno stwierdzić, czy umarł. Oprawca siada, zapala papierosa, znikają wątpliwości. Kamera robi najazd na moją twarz. Mam oczy jak błędne ognie, dwudniowy zarost (nie zarastam przecież) i suche usta, rysy uległy wyostrzeniu i można pomyśleć, że już zapomniałem o tym, co właśnie nastąpiło.

Próbuję wysondować, co dziewczyna planuje zrobić z tym filmem. Ona jednak miga się od odpowiedzi. Mówi, że podjęła temat na kolegium wydawniczym. Nie zrobił na nikim przesadnego wrażenia. Ustalono jednak strategię: film zostanie w ich posiadaniu i posłuży za cenny argument w negocjacjach. Dzięki temu nie będę mógł żądać nazbyt wysokiej zaliczki. Moje zdanie w kwestii procentów od ceny okładkowej czy też planowanych działań promocyjnych również straci na znaczeniu. Wydam książkę na ich zasadach albo nagranie trafi do organów ścigania, a ja przez resztę życia będę pisał pisma do prokuratury, do władz więzienia, do matek, żon, dzieci i kochanek osadzonych, ratując się przed inwazją rosłego bolca, nocą, w mojej zimnej celi.