Tydzień z głowy (359)

Posted on 11 sierpnia 2015

Brutal Assault 2015. Impresje

Po stawie pływa babcia nieżywa,
A białe robaczki jedzą jej flaczki.
LWS. Wielki twórca literatury mówionej.

„Biedni ci, którzy nie załapali się na metal”, mówi Gie. Gie siedzi na trawie, ma kolana pod brodą i pociąga schłodzonego gambrinusa. Kiwam głową, bo cóż mam rzec. Ano, biedni są. Nic nie można z tym zrobić, bo tego bakcyla – dziecinnego, kiczowatego i wspaniałego – łapie się w okresie nastoletnim albo wcale.

Wyjazd upływa pod znakiem zepsutego samochodu. Postrach szos, kierowany przez niezłomnego Gie, rozkracza się najpierw gdzieś w rejonach Rudy Śląskiej, gdzie marnotrawimy dwie godziny, po czym siada w Nysie, już na amen. Piastę trafił szlag, dzięki czemu nawiązujemy znajomość z czołowymi przedstawicielami nyskiego królestwa zmotoryzowanych ze wskazaniem na wesołego mechanika i ponurego starca na dryndzie. W konsekwencji do Jaromera przybywamy spóźnieni, a jednak o czasie, w sam raz na recital zespołu Mayhem, którego wokalista właśnie bardzo intensywnie wyczepia się z Matrixa. W kapeli były już dwa trupy i jeśli sprawy nie ulegną zmianie, zdarzy się trzeci zgon jak nic.

To jest muzyka dla starych ludzi – ci grają ją najlepiej, zaś następców trudno szukać. Panowie z Napalm Death są koło pięćdziesiątki, podobnie jak Peter z Vadera, a tłuką się jak nikt. Młodzi nie umieliby się tak wkurwić, zwłaszcza ci dzisiejsi, nawykli do dobrobytu. W ogóle wydaje mi się, że im człowiek starszy, tym ma więcej powodów, aby się wkurwiać, ale też potrafi skanalizować całe to wkurwienie.

Są jednak starzy i młodzi, a nawet rodziny z dziećmi – gdyby nie faceci leżący pokotem na trawnikach i w kałużach, Brutal Assault miałby wiele z pikniku familijnego. Jeszcze parę lat i pojawi się trzecie pokolenie. Ludzie zestarzeją się do reszty i zaczną przywozić wnuczęta. A ja? A moje starzenie się? A Julek? Zobaczymy. Na czeskiej ziemi, w łoskocie i palącym słońcu takie pytania nie mają wielkiego znaczenia.

Kilkadziesiąt kapel. Żarcie. Wóda. Piwo. Zaplecze z koszulkami i kinem festiwalowym. Słowem, diabelski róg obfitości. Największą atrakcją festiwalu są jednak owce, których stadko żyje sobie spokojnie przy jednym z domów na trasie pomiędzy Brutalem a naszym niepowtarzalnym miejscem noclegowym. Doprawdy nie wiem, co takiego jest w owcach, ale po prostu nikt nie może przejść obok nich obojętnie. Pijane, skacowane, zjarane, rozbujane muzą metale garną się do płotu, głaszczą, drapią po szyjach i zachwycają się, półprzytomne: ale owce, ja pierdolę, ale fajne owce, rety, rety, jak super, że te owce są. Owce robią to, co potrafią najlepiej. Milczą.

Taka właśnie jest droga metala. Kiedyś był kult kozła. Dziś mamy kult owiec.