Tydzień z głowy (366)

Posted on 27 września 2015

Wyznania anioła Safanduela (1)

safan1

Pamięci S.C. Lewisa

W czwartek mój Umiłowany zatrzaskuje się w windzie. Sytuacja ta wcale mnie nie dziwi i z pewnością pozostaje do uniknięcia. Umiłowany drepcze nerwowo na dziesiątym piętrze, czekając na dźwig, a gdy ten się zjawia, drzwi rozsuwają się jedynie na szerokość kilkunastu centymetrów. Umiłowany niewiele sobie z tego robi, napiera barkiem i drzwi ustępują. Wołam najgłośniej, jak mogę, by nie wsiadał, bo sytuacja powtórzy się na dole, gdzie nie będzie już tak wesoło. Umiłowany w swej łaskawości ogłuchł na moje napomnienia. Oczywiście mam rację. Na parterze drzwi znów otwierają się do szerokości szpary. Tym razem brakuje miejsca, by odpowiednio przyłożyć ramię, i Umiłowany chyba zdaje sobie z tego sprawę. Moje uszy puchną od bluźnierstw przeciw Najwyższemu, rozumiem też, że Umiłowany sam nie wykaraska się z tej kabały i przystępuję do czynu. Napieram skrzydłem, drzwi się rozwierają, Umiłowany wypada jak z procy, tymczasem mnie, zasapanemu, brakuje szybkości. Drzwi zatrzaskują się na moim skrzydle. Nie mogę się ruszyć. Widzę tylko, jak Umiłowany pędzi do taksówki. Z pewnością udaje się do miasta, gdzie krąży lew ryczący. Nic na to nie poradzę, bo tkwię tutaj, z puchnącym skrzydłem, niewidzialny i niespokojny, oczekując na przybycie ekipy serwisowej, co nastąpi dopiero rano.

W poniedziałek Umiłowany odwiedza miasto Świętej Wieży, co napełnia moje serce radością. Ta trwa do chwili, w której Umiłowany, miast paść na kolana przed Najświętszą Panienką, kieruje swe kroki do knajpy. Tam jeszcze nie jest źle, a problemy zaczynają się dopiero w pokoju hotelowym. Błagam Umiłowanego, by nie zwalał się na łóżko całym ciężarem ciała, lecz on oczywiście wie lepiej. Popatrzcie tylko, jaki teraz jest zdziwiony, gdy trzasnęło, a on leży, zakleszczony w materacu, z kolanami pod brodą i nogami w górze. Nawołuję: „Zostaw to, nie naprawiaj!”. On znowu swoje i smutny scenariusz ulega powtórzeniu. Tym razem Umiłowany decyduje się wynieść lekcję z tego doświadczania i próbuje rozłożyć sofę znajdującą się obok. Pomógłbym mu, gdyby nie obolałe skrzydło. W końcu zwleka materac z rozbitego łóżka na podłogę i tam zasypia.

Sen Umiłowanego jest krótki. Budzi się zaraz po piątej i zaczyna szukać komputera. Nie może jednak go znaleźć. Przetrząsa torbę, sprawdza łóżko i chyba dochodzi do wniosku, że zostawił go w pociągu. Gdyby tylko słyszał mój pomocny szept! Zasiada w fotelu i emanuje smutkiem. Popłakałby się chyba, gdyby nie puszka guinnessa, którą raczył otworzyć. Osuszywszy ją, wraca na swoje posłanie, by zerwać się punkt dziewiąta. Wybiera numer kolejowego biura rzeczy zaginionych, dzwoni, próbuje się dowiedzieć, co z tym komputerem, tymczasem ja skaczę po całym pokoju, usiłując wskazać charakterystyczny, czarny przedmiot leżący na wersalce, którą usiłował wczoraj rozłożyć. Wreszcie odnoszę sukces. Umiłowany promienieje z radości. Robi sobie kawę, siada przed odnalezionym komputerem i zaczyna oglądać gołe baby.

Kiedyś zostanę archaniołem. Będę miał skrzydła koloru morza rozświetlonego słońcem, płonący miecz i najjaśniejsze gwiazdy osadzone w pysznej aureoli. Moja szata zabłyszczy od srebra, a sandały będą lśniły szmaragdami. Tak właśnie się stanie, gdy skończę swą posługę. Będę spacerował po Pałacach siódmego nieba, a inni pochylą przede mną swoje mądre głowy. Myśl o tej chwili dodaje mi sił, ale teraz muszę ją porzucić. Umiłowany nałożył płyn do golenia na szczoteczkę i właśnie wkłada ją sobie do ust.