tydzień z głowy (411)

Posted on 8 sierpnia 2016

O zwyczajnym tygodniu

heracles

W poniedziałek pojechałem z Julkiem do Szczebrzeszyna na festiwal literacki. Nie lubię festiwali literackich i nie lubię siebie na festiwalach literackich (ja w wydaniu publicznym jestem zubożoną wersją Łukasza Orbitowskiego). Niemniej, było bardzo przyjemnie a jedyny niemiły akcent stanowił pijany pielgrzym z którym ściąłem się w autobusie i tylko obecność dziecka powstrzymała mnie przed walnięciem w ów pobożny, parujący tanim piwem łeb.

Szczebrzeszyn to woda, wąwozy i cerkwie, wszystko zanurzone w mocnej, bujnej zieleni. Niby nic, a jednak coś – ten kawałek Polski rozbudził we mnie spokój. Może dlatego, że jest odrobinę starodawny, jakby niechętny nowoczesności – nie ma tutaj szklanych budynków i luksusowych osiedli, tylko domki gdzie żyją sobie ludzie.

W domu starałem się pracować nad książką. Chyba nawet pracowałem. „Exodus” idzie do przodu naturalnym tempem, choć ogrom roboty oczekującej napawa mnie lękiem. W tej chwili mam wrażenie przedzierania się przez las, którego nigdy nie opuszczę, no i wszystko, co zrobiłem dotąd wydaje mi się niewiele warte. Tak jednak mam z każdą książką. Niedługo skończę osiemnaście lat i perspektywa wydania złej książki przestała mnie przerażać. Świat nie przestanie się kręcić, nie zgaśnie też słońce – po prostu w najgorszym razie wydam złą książkę, choć oczywiście zrobię wszystko, aby była dobra.

Dni spędzałem z synem. Julek siedzi u mnie już prawie półtora miesiąca i niedługo będę go odwoził z powrotem do mamy. Trochę szkoda. Czas upływa mi na wymyślaniu atrakcji w rodzaju kina, aquaparku, filmów o superbohaterach czy strzelania z łuku, co Julek postrzega wyłącznie w kategoriach krzywdy własnej. Odciągam go bowiem od grania.

Julek, gdyby mógł, nie opuszczałby pokoju z telewizorem. Ujawnia się tutaj konflikt interesów, bo też lubię tam siedzieć i pracować przy muzyce. Przeganiam go czasem, żeby przesłuchać płytę albo dwie. Julek, skazany na książkę wystawia głowę ze swojego pokoju i pyta: „długo jeszcze będę się nudził?”.

Wieczorami, gdy mały idzie spać też gram przez jedną, dwie godziny. Cisnę akurat w „Dooma”. Julek jest jeszcze za mały na taki piekielny wygrzew, niemniej wie, że taka gra istnieje i sprawia mi radość. Przy śniadaniu zadaje o nią mnóstwo pytań: „Tato, czy grałeś dzisiaj w Dooma?”, „Tato a przeszedłeś cały etap w Doomie”? „Zabiłeś bossa, tato?”. Chyba nawet przerzucanie węgla męczy mniej niż pytające dziecko, ale jest w tym jakaś bliskość.

Tak wygląda moje życie, jakby ktoś pytał.