Tydzień z głowy (437)

Posted on 6 lutego 2017

O książkach w domowej bibliotece

biblio

Jestem pisarzem, więc książki są dla mnie ważne. Oczywiście, nie tak ważne, jak ludzie by chcieli. Zacząłem pisać, bo chciałem robić filmy, tylko nie mogłem. Dziś robienie filmów ani mi w głowie. Lubię sobie poczytać, ale w gruncie rzeczy wolę coś obejrzeć albo pocisnąć na konsoli.

Nie inspiruję się literaturą, przynajmniej nie wprost (drogi, którymi wędruje inspiracja, są dla mnie bardzo tajemnicze). Na przykład „Inna dusza” była pomyślana jako ekwiwalent serialu HBO, tylko w okładkach.

Zdumiewają mnie zdjęcia bibliotek domowych, gdzie książki ustawiono seriami, podług serii wydawniczych czy czegoś podobnego. Naprawdę warto mieć wszystkie książki z danej serii? Wszystkie są warte posiadania? Książkowi esteci budzą jeszcze większe zdziwienie. Mam na przykład kumpla, który kupuje książki w dwóch egzemplarzach. Jeden do czytania, drugi na półkę.

W mojej bibliotece panuje burdel, a książki mają zmięte grzbiety, pozaginane rogi stron, niekiedy nawet się rozpadają. Im bardziej lubiana, tym bardziej zniszczona. Teraz na przykład czytam „Złotą gałąź” Frazera, co wieczór, przy piwku, zakreślając ołówkiem co ciekawsze fragmenty. Gdy skończę, wynotuję je i dzięki temu, być może, zapamiętam.

Użycie ołówka jest powidokiem źle rozumianego szacunku dla książki. Ołówek można zmazać. Przywróciłbym w ten sposób książkę do stanu pierwotnego. Nigdy tego nie zrobię. Mógłbym używać długopisu. O długopis łatwiej niż o ołówek.

Ulubiona książka musi być zmięta i zniszczona, tak jak zmięci i zniszczeni są ludzie, których kocham. Przecież szarpię się z nimi, kłócę, godzę, tarmoszę. Ciekawi mnie wszystko, co nadkruszone.

Przeprowadzam się średnio co dwa lata. Wcześniej zapraszam znajomych na książkobranie. Biorą z wyznaczonych półek, co tylko chcą. Potem dzwonię do biblioteki bądź po bukinistę (raczej po tego drugiego, biblioteki nie przyjeżdżają księgozbiory), żeby zabrał sobie z dziesięć pudeł książek. Niech zapłaci cokolwiek i weźmie to dziadostwo w jasną cholerę.

Taka postawa wynika z odpowiedzi na zadane już pytanie: czy wszystkie książki, które mam, są potrzebne? Otóż nie. Jest i głębsza przyczyna, mianowicie mój stosunek do przedmiotu. Wolę nie mieć niż mieć. Pozbywając się rzeczy, zanurzam się w ułudzie wolności.

Książki książkami, ale płyty! Wszystkie są potrzebne. Nie oddam żadnej z nich.