Tydzień z głowy (439)
O bucu!
Bartoszowi Czartoryskiemu
Brak prawa jazdy czyni życie lepszym. Nie martwię się miejscem parkingowym ani przeglądem. Nie wymieniam opon na zimowe. Nikt nie ukradnie mi samochodu, bo go nie mam, bo nie umiem jeździć. Podczas podróży czytam, oglądam filmy i pracuję, zamiast tkwić jak ten smutny ciul za kółkiem. Nade wszystko, w moim życiu zagościł buc.
Najczęściej jest to polski buc, czerwony i piętrowy. Znam również inne buce, takie jak lajkbuc, buc express czy unibuc. Do tego dochodzi duża liczba buców mniejszych, odpowiedzialnych za komunikację zbiorową między miastem wojewódzkim a peryferią, którą wszyscy – poza wąsatym kierowcą buca – mają głęboko w dupie.
Po latach szczycę się, że o bucach wiem już wszystko. Na przykład w polskich bucach należy siadać na górze, z tyłu, od lewej strony (stojąc tyłem do przodu buca). Z przyczyn konstrukcyjnych pozostawiono tam nieco więcej miejsca na nogi, da się otworzyć komputer, a i do kibla jest niedaleko. Korzystania z tego ostatniego przybytku nie zdołałem jednak opanować. KIbel w polskim bucu jest jednymi znanym pomieszczeniem, które jest dla mnie za małe nie tylko w pionie, ale i w poziomie.
Nikt nigdy nie chce przy mnie usiąść. Jeśli w bucu jest przynajmniej jedno wolne miejsce, będę jechał bez towarzystwa. Ten pożądany stan rzeczy osiągam dzięki specjalnym zabiegom. Siadam zawsze od strony korytarza, zrzucając torbę na fotel przy oknie. Następnie zwieszam głowę tak, aby wały nadoczodołowe prezentowały się w całej okazałości. Warga ciąży ku podłodze, dłonie wpijają się w kolana, oddech staje się ciężki. Gdy tylko ludzie rozsiadają się na miejscach, natychmiast prostuję się, zakładam okulary i sięgam po książkę.
Ponieważ nie zamierzam robić prawa jazdy, a kolej dociera w niewiele miejsc, pozostaję skazany na buca. Los ten przyjmuję z radością, jak Hiob wrzody, a święty Aleksy pomyje. Kocham buca wzorem sługi miłującego pana i jego nahajkę. Gdybym kiedyś zarobił nieprzyzwoitą ilość pieniędzy, niezwłocznie kupiłbym sobie buca, jak i usługi zastępu kierowców w białoczerwonych kombinezonach. Buc stałby pod moim domem, na włączonym silniku, zawsze gotów, by wyruszyć na jakieś spotkanie autorskie. Do tego jednak nie dojdzie. Dopuszczam możliwość, że umrę w bucu, być może z innymi pasażerami buca, być może samotnie – na zawał. W konsekwencji, życzę sobie trumnę w kształcie buca i stosowny nagrobek z bocianem.
Powagi moim słowom niech doda fakt, że piszę je w bucu, no bo gdzie indziej?