tydzień z głowy (510)
W zamieszaniu
Zawsze gdy dzieją się rzeczy nowe obawiam się, że nie dam rady, że w jakiś sposób zawiodę. Za mało czasu, za wiele obowiązków.
Właściwie dwa ostatnie lata poszły na sprawy, o których nie bardzo chcę tutaj pisać. Są albo bardzo nudne, albo zbyt osobiste. Zmarł mój ojciec, kupiłem mieszkanie, założyłem rodzinę, a na robotę nie było zbyt wiele czasu. Napisałem jednak powieść, nagrałem kolejny sezon „Dezerterów”. Te rzeczy się udały. Ale wiele innych spraw musiałem odpuścić i miałem poczucie, że kwestie biznesowe pozostały w tyle, że coś się psuje. Do tego jednak nie doszło.
Po raz pierwszy w życiu obiecałem sobie, że zabiorę się za tak zwaną karierę. Nie bardzo wiem jak takie rzeczy się robi, bo nigdy nie chciałem robić żadnej kariery. Nigdy w życiu nie wykonałem telefonu w swojej sprawie, nie słałem żadnych mail aby sobie pomóc. Nie zgłaszałem się do żadnej roboty. To ludzie do mnie dzwonili. Pomyślałem, że to jedyna rzecz, którą mogę zrobić – odbierać telefony, odpowiadać na maile.
Mam trochę projektów w tak zwanym developmencie, ale nie chcę o nich mówić dopóki nie doprowadzę ich do końca. Może jakaś gra. Może jakiś film. Jutro rano ruszam za granicę, na Wschód, w pewnej bardzo ważnej, literacko – filmowej sprawie. Niedługo mam nadzieję napisać coś więcej. Swoją drogą, tak zwana „kariera telewizyjna” nieustannie bawi mnie i cieszy. Nigdy nie przypuszczałem, że będę zajmował się czymś podobnym, lata temu nie przyjęli mnie na dziennikarstwo, a od wielu ludzi słyszałem, że po prostu nie nadaję się do mediów.
Zacząłem pisanie nowej książki. Bardzo tego się bałem, czemu zresztą dałem świadectwo tutaj, tydzień temu. Nie wiem, czy to co powstaje jest dobre. Tak mi się wydaje. Ale robota idzie szybko, sprawnie, a efekt wydaje się dokładnie taki, jakiego oczekiwałem.
Do tego przecież jest mój syn, synek mojej dziewczyny, dwóch chłopców którymi muszę i chcę się zajmować. Dzieci są przecież męczące, głośne i nie obchodzi ich coś takiego jak książka do napisania. I nagle okazało się, że godzę to wszystko. Jest czas na spacer i rower, książka się pisze, projekciki idą do przodu (to takie żałosne, „mieć projekciki”, dziwię się, że nikt nie myśli o tym w ten sposób), mam czas, żeby przygotować posiłki i na dużo więcej. Wciąż chodzę na treningi, na piwo, a i remaster „Dark souls” nie przejcie się przecież sam, do ciężkiej cholery.
Jestem wydajny tylko w ścisku i zgiełku. Tylko w biegu – szczęśliwy.