esensja:
Jędrzej Burszta: W ostatnich latach twoje powieści były bardzo silnie osadzone w przestrzeni, autobiograficznie – Kraków, Warszawa. Wydaje mi się, że „Szczęśliwa ziemia” jest swego rodzaju podsumowaniem twoich podróży w ostatnich latach.
Łukasz Orbitowski: Chyba muszę przeprosić, że piszę swoim życiem, ale jest to niestety jedyne życie, jakie mam (śmiech). Gdybym miał ich kilka, i mógłbym inaczej zbierać doświadczenie, to wyglądałoby to zupełnie inaczej. Jestem klasycznym przykładem twórcy, który musi coś zobaczyć i czegoś doświadczyć, żeby to następnie przetworzyć, doprowadzić do odbicia własnego doświadczenia w lustrze innych bohaterów, innej opowieści. W „Szczęśliwej ziemi” to rzeczywiście jest takim dziwacznym połączeniem, w dodatku z nowym elementem, jakim jest polska prowincja. Mam dosyć szczególną perspektywę. Jestem chłopak z Krakowa, przeprowadziłem się do Warszawy, potem do Kopenhagi, czyli zmieniam duże miasta na duże miasta. Moja była żona pochodzi z Rykusmyku, które oczywiście nazywa się inaczej, i tam teraz dorasta mój synek. Znam dość dobrze to miasto, bywam tam od jakiś dziesięciu lat. Normalnie życie wygląda w ten sposób, że ktoś z małego miasta najpierw trafia do dużego na studia, a potem wyrusza za granicę. W moim przypadku było odwrotnie, człowiek organicznie wielkomiejski nagle zaczął się przyglądać polskiej prowincji i panującym tam zwyczajom. Niespodziewanie odkryłem, że temat leży na ulicy. Próbowałem napisać coś o losach swoich rówieśników, czyli o pewnym roztrzaskaniu się marzeń, które ja i moi przyjaciele podzielaliśmy wiele lat temu. Pytanie – dlaczego nam nie wyszło? Mam poczucie, że pokolenie, do którego mam nieszczęście przynależeć, zostało wydymane – myśmy sami siebie wydymali. Pojawił się pomysł, żeby zacząć od prowincji, skąd wielu ludzi wyjeżdża, przechodząc tę klasyczną drogę, reprezentowaną przez średnio- i wielkomiejskość Polski, wyrażoną odpowiednio przez Kraków i Warszawę. Nie sposób było pominąć doświadczenia emigracyjnego, a akurat mi to leżało pod nosem; moja kobieta dostała dobrą pracę w Kopenhadze, ja pracuję w domu, więc wyjechaliśmy do Danii. Okazało się, że ruch czysto biznesowy dopełnia zamysł mojej książki. Właściwie moje życie zbiegło się z tym, o czym chciałem opowiedzieć w „Szczęśliwej ziemi”.
JB: Kapitalnie obrazujesz pewne wyobrażenie o sennej, dolnośląskiej prowincji. Ciekawy jest zabieg, żeby wszystko zaczęło się od traumy z dzieciństwa, wydarzenia, do którego symbolicznie dochodzi w ostatni dzień lata.
ŁO: To znowu nie przebiega tak, jak powinno. Po to opuszczamy prowincję, żeby przyjeżdżać tam na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Nie ma żadnego innego powodu, a przynajmniej w potocznym rozumieniu opuszczenie rodzinnego miasteczka jest pierwszym krokiem w dorosłość, i powinno być zarzewiem sukcesu. A powrót bohaterów „Szczęśliwej ziemi” do Rykusmyku jest przypieczętowaniem ich klęski. Całej trójce się nie udało, każdy poniósł niepowodzenie z innego powodu, ale każdy z własnej winy. Metafora, która się pojawia, czynnik fantastyczny, miał za zadanie uwypuklić to niepowodzenie. Oni chcą wrócić do tego miejsca, z którego wystartowali, powiedzieć sobie: „OK, myśmy poszli parę leveli do przodu, zostaliśmy zresetowani, więc wracamy do checkpointu”.
JB: Może spróbujemy jeszcze raz.
ŁO: Tak. A w życiu to nie jest takie proste. Mamy bardzo silną tendencję, żeby klęskę wyprzeć i zacząć jeszcze raz z czystą kartą. To jest oczywiście niemożliwe, ale człowiek bardzo często i bardzo chętnie poddaje się temu złudzeniu. W ogóle bardzo lubimy się poddawać złudzeniom.
Spider’s Web
Ewa Lalik: Stresuję się. To trochę nienaturalnie tak kogoś kogo się zna i lubi przepytywać w celu upublicznienia.
Łukasz Orbitowski: No widzisz. Powstaje pytanie, czy ty mnie naprawdę znasz, a czy gdybyś naprawdę znała, to byś polubiła?
A tego nie jestem pewna. Ale Ty wiesz o mnie bardzo dużo rzeczy.
To prawda. Sama je powiedziałaś. To moja szczególna umiejętność. Otwieram ludzi. Okazało się, że potrafię to nawet przez sieć.
Jakie szczególne umiejętności ma jeszcze Łukasz Orbitowski?
Absolutnie żadnych. Dlatego zostałem pisarzem. Nic nie umiem.
Czyli co, każdy może zostać pisarzem? „Nie skończę szkoły, będę pisarzem!”
Obawiam się, że już nie, gdyż ludzie stracili umiejętność czytania i pisania. Ale w tzw. moich czasach, gdy chodziłem do ogólniaka, w tylko mojej klasie mieliśmy trzy osoby, które pisały opowiadania i jednego poetę. Nawet wydał tomik. Byłem jedną z nich. Pozostała trójka, jak widać nauczyła się czegoś w życiu i nie musi pisać. Poeta ma, na przykład, salon masażu tajskiego.
Ja też marzyłam, by zostać pisarką. I co? I nic się nie stało. Brakuje mi cierpliwości, wyobraźni. Powiedziałeś mi kiedyś, że jesteś człowiekiem małego talentu, ale pracowitym. Co to znaczy? Skoro nie masz talentu, to skąd dobre recenzje „Szczęśliwej Ziemi”?
Ty mi powiedz. Tobie ta książka się nie podobała. Nie wiem czy mam talent. Zajmuję się pisaniem nazbyt długo. Ale czym jest talent? Niczym więcej jak kumulacją pewnych umiejętności. W moim wypadku wariacka wyobraźnia złączyła się z pracowitością.
Piszesz o tym, co znasz?
Wyłącznie. Albo o tym co mogę poznać niewielkim wysiłkiem. Niczego nie umiem. Poznawać także.
Ale przecież pracujesz ciężko zbierając materiały do powieści?
Ciężko pracuje baba na kasie. I za trzy razy mniej. Jak zadzwoni do ciebie ktoś z teleofertą dotyczącą nowego telefonu odkładając słuchawkę pomyśl: „ten człowiek ciężko pracuje”. Ja siedzę, czytam, notuję, układam sobie w głowie i zarabiam na tym niezłe pieniądze. Inni czytają, notują za darmo.
całość