tydzień z głowy (231)
Westchnienie człowieka, który się pomylił.
Siedzę z kumplami i gram w „Tekkena”. Nie mam drugiego pada, A. nie grywa wcale, więc to jedyna okazja. Chłopcy przyjeżdżają, się ponapierdalamy. Jak nie „Tekken”, to „Soulcalibur”, jak nie „Soulcalibur”, to jakieś wyścigi, ściągamy demka, koledzy sprawdzają, pokazuję moje ulubione gry i snuję wewnętrzne rozważania nad własną naiwnością.
Kiedy pięć lat temu kupiłem Xboxa i wróciłem do grania po dziesięcioletniej bodaj przerwie, wydawało mi się, że uczestniczę w czymś nowym i niezwykłym. Czułem się oszołomiony i miałem pewność, że gry znajdują się dokładnie w tym miejscu, co film pod koniec lat trzydziestych, powieść na moment przed Twainem i Dostojewskim i tak dalej. Wyglądałem skoku jakościowego, nowej syntezy, Dostojewskiego i Twaina nowego medium, do tego publicznie wyrażałem pewność, że tak właśnie się stanie.
Pomyliłem się, bo chciałem się pomylić. Mam wielkie pragnienie uczestniczenia. Kiedy komiks na Zachodzie wchodził w dojrzałą fazę, u nas nikt o tym nie wiedział; a nawet gdybym wiedział, to i tak bym nie zrozumiał – byłem za mały. Chciałbym móc obserwować na żywo punkową rewolucję albo chociaż solidarnościowe wydarzenia w Polsce na początku lat osiemdziesiątych. Żyłem i nic się nie działo. Mam się pocieszyć minionym chyba boomem na polską fantastykę?
Pięć lat temu gry miały posmak świeżości. Po części, rzeczywiście, bardzo chciałem się zauroczyć, ale, z tego co pamiętam, każdy ukazujący się tytuł miał w sobie coś oryginalnego. W każdym razie nie kończył się cyferką wyższą od jedynki.
Przyglądam się nowościom, klękam przed moją półeczką. Większość wysokobudżetowych gier to kontynuacje wprost lub nie wprost – kopia rozwiązań wykorzystanych przez innych. Gry zlewają się w jedną wielką grę, która robi się coraz bardziej nieznośna, mdła, skierowana do wszystkich, czyli do nikogo. Kiedyś oczywiście było inaczej, bo kiedyś zawsze jest lepsze od teraz. Ale, ale, dwa lata temu związałem się emocjonalnie z, powiedzmy, pięcioma grami. W zeszłym roku były dwie, „Journey” i „Dark Souls”, jeśli chcecie wiedzieć.
Przyczyna jest prosta – wyśrubowane koszta produkcji podbijają próg zysku nazbyt wysoko, producent nie chce ryzykować. Tymczasem uprawianie sztuki (gry są sztuką i, co ważne, pierwszą powszechną formą sztuki tworzoną kolektywnie) wymaga ryzyka. Wartość sztuki rośnie z ryzykiem.
Nie chodzi mi o to, że gry się spaprały, ale o błyskawiczne tempo tego, w pewnym sensie, koniecznego procesu. To stało się na moich oczach, gdzieś pomiędzy 2010 a 2012 rokiem. Piękna dziewczyna przeobraziła się w raszplę, najlepszy przyjaciel objawił się sukinsynem, do widzenia ślepa Gienia, jest posprzątane. Wysoki budżet to jedno, ale są jeszcze te drobne dziadostwa w stylu „Angry Birds” i „Temple Run”, czyli znów przetwarzanie po raz kolejny tego samego.
Skoro raz się pomyliłem, mogę mylić się i teraz. To, co biorę za upadek, za uwiąd, jest po prostu chwilowym kryzysem, zadyszką, którą złapali architekci błyskawicznie rosnącego fenomenu. Może to obsuwa, chaos i marazm przed wielkim skokiem, którego oczekiwałem? A może – co najbardziej prawdopodobne – to ja jestem coraz bardziej znudzony, mniej ciekawy świata i kultury, może po prostu stałem się malkontentem, który kręci nosem w próżnej nadziei, że wreszcie wylecą z niego muchy i stanie się cud. A może nowe konsole, zapowiedziane na ten rok, zmienią coś na lepsze? Śmiem wątpić.
Jeśli jednak się nie mylę, wypadałoby podsunąć rozwiązanie, receptę na kryzys. Żadnej, oczywiście, nie posiadam. Wielką nadzieję pokładam w produkcjach indie o średnim budżecie, firmowanych przez niewielkie studia, często zrodzone z jednej tylko głowy. Ale przecież independent jest fajne, bo jest independent, żadnego kryzysu nie odczyni. Może jednak pomóc w odczynieniu, gdyż właśnie niezależni twórcy, jako jedyni, rozumieją język gier, wydaje mi się, że oni nawet czasem pojmują, czym gry są i czym mogłyby zostać. Wielkie studia, najczęściej, są tej wiedzy pozbawione.
Gry upodobniają się do filmów. Filmy upodobniają się do gier. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie czego oglądać ani w co przyciąć na konsolce.