tydzień z głowy (477)
O maniactwie
Najbardziej dorosły byłem w wieku trzydziestu lat, kiedy rodził się mój syn, a ja nosiłem sztruksy i beżowe koszulki z ravela. Naprawdę uważałem, że życie w substancjalnym swym sensie już niczego mi nie przyniesie i pobiegnie w wiadomym, oczekiwanym społecznie kierunku zwieńczonym przez śmierć. Nie przeczuwałem skali nadchodzącej zmiany, tego, że wszystko runie i wyruszę w długą wędrówkę, zatoczę koło i dekadę później wyląduję w miejscu, z którego piszę te słowa.
Pewne rzeczy uległy przemianie, inne wzmocnieniu. Na przykład staję się coraz większym metalowym maniakiem, rzekłbym: wprawiam się w rzeczonym maniactwie. Na urodziny dostałem kilka płyt winylowych. W piątek kupiłem sobie trzy kolejne (w tym pierwsze wydanie „Ready for Boarding” Running Wild, ta płyta jako jedyna nie doczekała się wznowienia), wystarałem się o adapter za flaszkę i będę się bawił w zbieractwo, mając pełną świadomość, że to tylko odpychanie pustki.
Więcej sentymentów. Więcej zespołów, więcej nagrań. Śledzenie nowych wydań na ebay. Porównywanie okładek pierwszej i trzeciej wersji. Książki, gazety. Wyjazdy na koncerty. Rozmowy o muzyce. Tyle dziur w dyskografiach. Czasami przysiadam sobie na brzegu łóżka, popijam whisky i przyglądam się półeczce z płytami. Przeczuwam istnienie wspomnień zapisanych w dźwiękach: jakichś imprez, koncertów, dziewczyn. Nic nie pamiętam, nie mam tych wspomnień. Tylko przeczuwam ich istnienie. Coś kiedyś mi się przydarzyło.
Może tak powinno być? Może wraz z wiekiem powinienem stawać się coraz większym metalowym maniakiem i za dwadzieścia lat (jeśli dożyję) będę miał siwe długie pióra (z łysiną pośrodku) oraz katanę z telewizorem i naszywkami? Nie sądzę. Niczego nie można jednak wykluczyć, podobnie jak tego, że metal mnie opuści, tak jak czyniły to kobiety, jak uczyniła to fantastyka. Nie myślę nad tym, bo zajmuję się, tak jak już napisałem, odpychaniem pustki.
Ale jest coś jeszcze. Odezwał się do mnie jakiś młody człowiek i powiedział coś w stylu: „Panie Łukaszu, dziękuję panu, że pan łazi po telewizjach w tych koszulkach, zwłaszcza że pan już swoje lata ma, ale dzięki panu ja wiem i masa innych ludzi wie, że to żaden wstyd być metalowcem”. No i tak. Czy zniszczyłem komuś życie? Całkiem możliwe. Ale ma rację, żaden wstyd.
Panie Łukaszu, mam tak samo. Jestem od Pana o rok starszy i też u siebie obserwuję podobne „objawy” tego maniactwa.
Niech się Pan nie oszukuje, metal już Pana nigdy nie opuści. Ta choroba jest nieuleczalna. I bardzo dobrze.
Dziękuję za „Dezerterów” – świetna robota!
\m/
Odpowiedz
Metal rządzi, metal radzi, metal nigdy cię nie zdradzi!
A do rozbudowywania swojej półeczki z płytami, oprócz Leroy Merlin polecam Discogs (https://www.discogs.com/) – można tam znaleźć (nie zawsze łatwo i od razu) wydawnictwa już niedostępne w sklepach, najczęściej używane, ale w różnym stopniu.
Ave!
Odpowiedz
..sztruksy i beżowe koszulki z ravela.. – takie samo wspomnienie mam sprzed ok. 10lat. Sztruksy leżą zapomniane w szafie a beżowe koszulki z ravela poszły na szmaty.
Odpowiedz