nowy SOD. o nowej powieści marka Huberatha na esensja.pl
Posted on 28 lutego 2011
Jacek Dukaj: Lista czynnych polskich pisarzy science fiction z prawdziwego zdarzenia jest dziś bardzo krótka: Huberath, Podrzucki, Cyran, Protasiuk, Kosik, i to właściwie tyle. Liczę tych, którzy wydali przynajmniej jedną książkę i dla których science jest ważna sama w sobie, w tradycji klasycznej SF. Z tej piątki Marek Huberath wywarł zdecydowanie największy wpływ, jest tu najmocniejszą osobowością, a zarazem on dotąd najmniej bezpośrednio czerpał w swej twórczości z nauki, choć przecież zawodowo zajmuje się właśnie dziedzinami jak najbardziej ścisłymi (fizyką na granicy z biologią).
Myślałem przy okazji nowej jego książki zahaczyć też o te kwestie, tymczasem „Vatran Auraio” zaskoczył mnie, bo chociaż pod wieloma względami to utwór reprezentatywny dla twórczości Huberatha, zarazem stanowi u niego pierwszy przykład tak mocnego biologiczno-fizycznego worldbuildingu wprost z epoki SF eksploracyjnej, kiedy to pisarze-naukowcy prześcigali się w konstruowaniu ekscentrycznych, lecz spójnych i logicznych ekosystemów i kultur, zdeterminowanych przez warunki środowiska maksymalnie odmiennego od ziemskiego. Spotkałem już nawet porównanie „VA” do „Avatara”, pod tym kątem właśnie.
Łukasz Orbitowski: Wiesz, że to było moje pierwsze skojarzenie? „Chłopi” w świecie „Avatara”, Cameron spotyka Reymonta, Nobel schodzi się z Oscarem.
Dukaj: Ha, też pomyślałem o „Chłopach”! A „Avatar” to slogan Kandela.
Tylko że ci „Chłopi” pojawili się u mnie także jako znak ostrzegawczy wobec niskiej tolerancji współczesnego czytelnika dla narracji nie nakręconych przez energetyczną fabułę. A „VA” to – zwłaszcza w środkowych partiach – głównie opisy życia lokalnej społeczności, sprzęgniętego z naturalnym cyklem przyrody. Różnica polega na fantastycznej egzotyce tej przyrody.
I na tym: Reymont, mówiąc współczesnym językiem, poszedł w pełną imersję, prowadząc narrację z wewnątrz tamtego świata i zarażając czytelnika chłopską mentalnością. Huberath zaś pozostaje zimnym obserwatorem zewnętrznym – tak sobie też ustawia tytułowego Vatran Auraio, jako wprowadzającego nas w Dolanu.
Orbitowski: Miałem jeszcze jedno skojarzenie. Zejście Zaratustry, początek najważniejszej anty-Biblii.
Wit Szostak: A jednocześnie Vatran Auraio jest dzieckiem tamtej ziemi, wychowany w tych surowych warunkach, w pierwotnych rytach.
Moje pierwsze wrażenia po lekturze „Vatran Auraio” były takie: autor mierzy się z tymi samymi problemami, co w poprzednich tekstach, próbuje po raz kolejny postawić te same pytania. To nie jest zarzut, chodzi przecież o pytania fundamentalne dla kondycji człowieka. Zobaczcie: mamy problem śmierci i przemijania, mamy miłość między mężczyzną i kobietą, ciągły lęk przed utratą ukochanej. Mamy ludzi na granicy naszego pojmowania człowieczeństwa, mamy wreszcie rozmaite deformacje i seksualne napięcie. Wreszcie mamy góry – dumne, groźne, ustawiające człowieka w perspektywie pokory.
Te same obsesje ciągle wracają, Huberath szuka na nowo sposobów ich literackiej artykulacji.
Orbitowski: Mam kłopot z tą książką w tym sensie, że leży ona bardzo daleko od moich prywatnych gustów literackich. Światotwórstwo niezbyt mnie interesuje, trudno mi je docenić. Huberath spełnia warunek spójności.
Jako główny walor książki wymieniłbym poczytność. „Vatran Auraio” świetnie się czyta, to sprawnie skomponowana powieść popkulturowa, która przy pomyślnych wiatrach powinna odnieść spory komercyjny sukces. Huberath, podobnie jak Kosik, wypełnia swoją scenerię czymś, co od biedy mógłbym określić jako „fajny bajer”. Tę rzeczywistość potem nasyca pytaniami natury etycznej, eschatologicznej, wreszcie – to kluczowe – porusza kwestie dotyczące granic człowieczeństwa, ale i one, mam wrażenie, są popkulturą przesycone.
Być może dostrzegam to, co sam pragnąłbym dostrzec. Sprawną, niegłupią powieść fantastyczną. Jak na mnie to dużo, niemniej nowa książka MSH nie wydaje mi się niczym więcej. Dobre, lecz nie wielkie.
Dukaj: Dopytam, bo chyba mamy inne słowniki. W czym konkretnie dostrzegasz to przesycenie popkulturą?
Gdybym miał robić taki (prymitywny, przyznaję) podział na fantastykę-pop i fantastykę popem nieskażoną, to Huberath stanowiłby klasyczny przykład tej drugiej. Skądinąd wiemy, że on nawet nie śledzi literatury fantastycznej, co dopiero fantastyki w innych mediach. Sam nie znajduję w jego tekstach elementów charakterystycznych dla popu ani na poziomie scenografii, ani na poziomie fabuły.
Szostak: Może chodzi o pop na jakimś głębszym poziomie, jakąś tendencję upraszczającą, która stoi gdzieś ukryta za tą kreacją?
To prawda, że u Huberatha niełatwo znaleźć atrybuty dzisiejszego popu. Mnie przy lekturze zastanowiło coś innego: gdyby powieść kończyła się adnotacją, że autor pisał ją na przełomie lat 60. i 70., to wcale bym się nie zdziwił. Jest u Huberatha w „Vatran Auraio” taka nuta retro – w stylistyce, w konstrukcji, w wyjaśnianiu świata przedstawionego. Tak się złożyło, że równolegle musiałem przeczytać „Lewą rękę ciemności”. To powieści pisane w tym samym duchu! Oczywiście nie mam na myśli jakiejś zależności intelektualnej Huberatha od Le Guin, tylko pewien „oldskulowy” klimat obydwu tekstów.
Dukaj: Le Guin zresztą kojarzę z „VA” nie tylko z uwagi na Ekumenę, ale przez ogólne jej nastawienie antropologiczne, najlepiej widoczne bodaj we „Wracać wciąż do domu”.
Antropologia fantastycznego prymitywu – takie rzuciłbym hasło.
Orbitowski: Panowie, no… mówiąc poważniej, mamy inne słowniki i odmienne przyzwyczajenia. Dla mnie te pióra, te żywe statki, te dodatkowe nóżki i rączki są żywcem wyjęte z jakiegoś komiksu. Tyle że Huberath używa ich do innych celów. Dopuszczam jednak możliwość, że mam złe szkiełko, bo w gruncie rzeczy dla mnie wszystkie warianty „podróży w kosmos”, „kolonizacji planet” zasadzają się na popie. Dopuszczam możliwość, że Huberath mógłby użyć tego samego argumentu odnośnie np. żywych trupów i duchów.
Dukaj: Bo też używając terminu „pop”, mówisz dwie różne rzeczy: umieszczasz tekst w obiektywnej kulturowo siatce motywów, gadżetów, postaci, fabuł (da się bowiem pomierzyć, co funkcjonuje jako „pop”, a co nie), ale także mierzysz pułap tekstu: książka nie wydaje Ci się „niczym więcej”.
Orbitowski: Myślę po prostu, że mam względem popu nieco inne wymagania i oceniam go wyżej niż wy.
Dukaj: Żebym nie wyszedł na jedynego bezkrytycznego entuzjastę: nie uważam „VA” za arcydzieło, ale jego słabości widzę gdzie indziej. Po pierwsze, w języku: suchym, wręcz topornym. Ta sztywność objawiała mi się też w prowadzeniu narracji – gdy np. Huberath w pewnym momencie zaglądał do głów postaci innych niż Vatran Auraio, podając wprost ich myśli, wyglądało mi to na pomyłkę montażysty, niekontrolowany przeskok.
całość